Rano wyruszamy do Pheriche. Pogoda przepiękna, idzie się dobrze. Cała droga zajmuje nam niecałe 3 godziny. Już w Pheriche Arek dostaje dosyć nagłego ataku AMS. Na szczęście jest tu HRA (Himalaya Rescue Assotiation). Idziemy do lekarza, który potwierdza – choroba wysokościowa, w tym stanie natychmiast w dół (wizyta i badanie – 50 USD, można płacić wypukłą kartą).
Znowu jakieś świństwo…
Jeszcze przedwczoraj wieczorem, po publikacji ostatniego wpisu, poczułem, że coś jest nie tak. Kilka wizyt w miejscu, gdzie król też chodzi pieszo, itd. Prawdopodobnie momo z Tengboche. Rano jestem osłabiony, ale ruszamy dalej, chcąc dotrzeć do Pheriche. Idzie mi się coraz gorzej, a w Orsho odbijam się od ściany. Koniec sił. Zatrucie musi być dosyć poważne. Na wszelki wypadek podejmujemy decyzję o zejściu do Pangboche, bo nie wiadomo, czy objawy tylko od zatrucia, czy też od wysokości.
Namche Bazar – Tengboche
Uff, Arek wydobrzał na tyle, że mogliśmy ruszyć dalej. Może to i dobrze – przez ten jeden leniwy dzień w Namche znacznie poprawiła się moja aklimatyzacja. Droga pod górę nie jest już tak męcząca.
Cie choroba
No i stało się. Arek się czymś zatruł. To nie choroba wysokościowa, bo ta raczej nie zdarza się po dobrze przespanej nocy na tej samej wysokości. Zostajmy więc w Namche.
Gdy pierwszy raz Ją zobaczyłem…
Pokazała się nagle, za zakrętem ścieżki. Tak po prostu. Wysoka, biała, z pióropuszem na szczycie. Sagharmatha. Miejsce, gdzie mieszkają bogowie.
Chyba każdy, kto chodzi po górach, chce kiedyś zobaczyć Tą Najwyższą. Dla mnie to było dziś.
Kathmandu – Lukla – Phaplu – Namche Bazar
Ten tekst powstał na moim blogu Khumbu-Himal-2009 i został stamtąd skopiowany z zachowaniem daty wpisu.
Kathmandu
Dziś cały dzień spędziliśmy w Kathmadu oglądając tutejsze atrakcje. A więc po kolei.
Pashupatinath. Święte miejsce, gdzie palone są zwłoki – czyli tutejsze miejsce pochówku. Z reguły trafia się na kilka pogrzebów w różnym stadium spalenia ciał. Od co dopiero rozpalonych stosów do kupki popiołu i kilku drewienek. Po spaleniu ciała resztki zrzucane są do rzeki. A rzeka nie byle jaka, gdzieś tam wpada do Gangesu – świętej rzeki hinduistów.
Warszawa – Kijów – Delhi – Kathmandu
Ten tekst powstał na moim blogu Khumbu-Himal-2009 i został stamtąd skopiowany z zachowaniem daty wpisu.
Jutro znowu w drogę…
Ten tekst powstał na moim blogu Khumbu-Himal-2009 i został stamtąd skopiowany z zachowaniem daty wpisu.
Co puchło w Puchłach…
Wschodnie pogranicze jest szczególnym miejscem. Od dawna mieszają się tu ludy, kultury i wierzenia. Pozostały po nich świątynie, cmentarze i zwyczaje. Tym razem jedziemy do miejscowości Puchły niedaleko Narwi. Znajduje się tam duża i ciekawa cerkiew.
Pół mostu w Kłopocie
Tym razem wybraliśmy kierunek zachodni. Jeden z niewielu, gdzie można jeszcze dotrzeć pociągiem w sensownym czasie, aby weekendowy wyjazd miał sens. Berlin – Warszawa Express odjeżdża 3 razy dziennie i ma wagon do przewozu rowerów. Tak więc wyjeżdżamy w sobotę rano planując powrót w niedzielę wieczorem.
Krejwiany, Ejszeryszki, Maszutkinie…
Dziś czeka nas jednodniowa wycieczka. Jesteśmy w Krejwianach, na północnej Suwalszczyźnie. Wyruszamy w kierunku granicy litewskiej i kilkaset metrów jedziemy asfaltem mijając litewskie słupki. W tym miejscu już nie widać, że kiedyś była to granica przyjaźni dwóch bratnich państw, z dwoma rzędami drutu kolczastego i zaoranym pasem ziemi pomiędzy nimi. Teraz, we wspólnej Europie nawet nie widać, że była tu kiedyś granica, a wąskie, wiejskie drogi pokryte są nowym asfaltem.
Na południe i północ wzdłuż Łyny
Tym razem zaczynamy z Olsztyna. Przejeżdżamy przez miasto, w którym infrastruktura ścieżek rowerowych się ciągle poprawia. To jednak nie jedyne zmiany. Ostatni raz przejeżdżałem przez to miasto dwa lata temu. Od tej pory powstało bardzo wiele nowych osiedli. Niegdyś cicha i pusta droga w kierunku Bartąga jest teraz obudowana po obydwu stronach nowymi osiedlami. Nowy asfalt kończy się tuż za osiedlami i zjazd w dół do mostu na Łynie urozmaicają nam liczne dziury w drodze.
Czerwcowo deszczowo na Roztoczu
Pierwotny plan obejmował wyjazd rowerowy nad morze. Prognozy pogody jednak skłoniły nas do zmiany planów. Po przejrzeniu map z prognozami opadów wybraliśmy Roztocze. Do Zwierzyńca docieramy samochodem, znajdujemy nocleg przynajmniej na dziś i przesiadamy się na rowery. Zostało nam mniej niż pół dnia, więc wiele pewnie nie przejedziemy.
Przedwyborcze popołudnie na Pojezierzu Brodnickim
Trzy weekendy bez wyjazdu to o trzy za dużo. Ponieważ ICM znowu straszy deszczem w niedzielę, decydujemy się na krótki, półdniowy wypad gdzieś blisko. Zresztą w niedzielę i tak trzeba spełnić obowiązek obywatelski i znowu wskazać drobiowi jego miejsce – tym razem w Europie. Decydujemy się na Pojezierze Brodnickie, gdzie w sobotę ma być ładna pogoda.
Kolejny weekendowy kanał, czyli jak nie skoczyłem ze śluzy
Kolejny majowy weekend rozpoczynamy stosunkowo późno. Do Giżycka docieramy koło południa. Samochód porzucamy na parkingu strzeżonym pod hotelem „Wodnik”, za 15 zł za dobę. Jeszcze tylko kawa (hotel wprawdzie posiada ekspres, ale cappuccino to już zbyt skomplikowana usługa, pozostajemy więc przy kawie z mlekiem), pakujemy się na rowery i ruszamy. Planujemy dotrzeć do Kanału Mazurskiego objeżdżając przy tym północne wielkie jeziora (Kisajno, Dobskie, Dargin, Mamry, Święcajty).
Suwalszczyzna majówkowo
Tegoroczna majówka była krótka. W końcu zdecydowaliśmy się na wariant rowerowy na Suwalszczyźnie z dojazdem samochodem.
Wyjechaliśmy w piątek rano. Do Suwałk dojechaliśmy około trzynastej. Parkujemy na parkingu zajazdu „Private” (ul. Polna 9), cena za 1 dobę parkowania to 15 zł. Teren jest zamknięty, strzeżony; wygląda na to, że właściciele nastawiają się na gości zagranicznych przyjeżdżających własnymi camperami. Najprawdopodobniej dzięki temu można zapłacić kartą. Jest kilka miejsc noclegowych, w sezonie można też zjeść na miejscu.
Kilopää – Ivalo – Helsinki – Warszawa
Porannym autobusem jedziemy do Ivalo. Mijamy Saariselkä, gdzie tydzień temu zaczynaliśmy nasz trekking. Na lotnisku odprawiamy się, dowiadujemy, że lot opóźni się o ponad godzinę z powodu wymiany samolotu. Już wiemy, że stracimy poranne połączenie do Warszawy i dolecimy dopiero późnym wieczorem. Na pocieszenie Finnair daje talon na balon, czyli voucher na śniadanko za 8 EUR. W Helsinkach mamy odebrać podobny na obiad.
Suomunruoktu – Kilopää
To już ostatni dzień na nartach. Pogoda nieco się zmieniła – poranek jest pochmurny. Wychodzimy z chatki i ruszamy w górę doliny. Szlak jest przetarty, idzie się bardzo dobrze. Natrafiamy na niewielką chatkę z drewutnią, gdzie robimy sobie krótki odpoczynek.
Tuiskukuru – Suomunruoktu
Dziś wstajemy normalnie – o 6 rano. Pogoda nadal wspaniała, a trasa łatwa i widokowa, pomimo tego, że przebiega dosyć nisko i nie wchodzi na góry. Na gałązkach rzadko rosnących drzew utworzyła się szadź w formie bardzo dużych igiełek i płytek lodowych. Skrzy się to wszystko w słońcu i wygląda wspaniale. Poruszamy się przetartym szlakiem – tu już ruch turystyczny jest nieco większy.
Dzień w Tuiskukuru
Dzisiejszy noc ponownie spędzimy w Tuiskukuru. Rano Finowie wychodzą, a my wybieramy się na wycieczkę na lekko. Pogoda wspaniała. Nocą temperatura spadła do -26 stopni, rano mamy piękne słońce i niewielki (ok -10 stopni) mrozek. Ruszamy na nartach na okoliczne górki, z których najwyższa ma ok 540 m. npm. Wycieczka jest bardzo przyjemna, z góry, przy doskonałej widoczności widać delikatnie pagórkowaty teren parku im. Urho Kekkonnena. Tam, gdzie teren jest już odsłonięty wieje wyraźnie odczuwalny wiatr.
Lanköjärvi – Tuiskukuru
Pogoda robi się zła. Temperatura rośnie do ok. zera stopni. Wszystko zaczyna się topić. Dzień dla mnie rozpoczyna się fatalnie. Śnieg klei się do fok, tak, że nie da się iść. Po zdjęciu fok śnieg klei się do nart. Jakiś czas wytrzymuję co chwila zdzierając śnieg ze ślizgów, ale długo się tak nie da. Oczywiście już dawno jestem z tyłu, pozostali muszą na mnie czekać. Mam podstawowy zestaw smarów, a więc postanawiam użyć tego żółtego – na ten zakres temperatur. No i dopiero się zaczyna. Śnieg klei się już tylko do … smaru. I to jak.
Kivipää – Lanköjärvi
Rano nasz współlokator wstaje przed nami. Jest to pan w dosyć zaawansowanym już wieku. Komunikację utrzymuje na bardzo podstawowym poziomie. Poza „dzień dobry” dialog rozwija się dopiero wtedy, gdy pyta nas, czy przez przypadek nie spakowaliśmy gdzieś jego butelki na picie.
Saariselkä – Kivipää
To pierwszy dzień z bagażem. Pogoda niestety nie jest już taka jak wczoraj. Jest pochmurno i szaro. Po kilkuset metrach jazdy po trasie biegowej schodzimy na ślad skutera śnieżnego, który doprowadza nas do wejścia do parku narodowego. Trochę musimy poczochrać się po lesie, warto przykleić foki, bo na samej łusce ciężko. Wychodzimy powyżej granicy lasu, aby skusić się niebawem na miło wyglądający wąwozik.
Okolice Saariselkä
Plan na dziś to wycieczka na lekko, ze startem i metą w Saariselkä. Piękna, słoneczna pogoda, doskonale przygotowane trasy biegowe. I dużo ludzi w każdym wieku korzystających z przyjemności biegania na nartach. Z naszym nieco cięższym sprzętem nie bardzo tu pasujemy, ale na szczęście nie cały dzień spędzimy na trasach biegowych.
Warszawa – Saariselkä
Wylatujemy z Warszawy liniami Finnair do Ivalo. Jest nas pięcioro: Ela, Piotr, Marcin, Sergiusz i Piotr. Nasz zamiar to kilkudniowa wycieczka narciarska w fińskiej Laponii, w parku narodowym im. Urho Kekkonnena. Nocować zamierzamy w chatkach samoobsługowych na terenie parku.
Rekomendacje i ostatnie wrażenia
Ten tekst powstał na moim blogu Andy Patagonia 2008 i został stamtąd skopiowany z zachowaniem daty wpisu.
Zostało kilka chwil przed przyjazdem taksówki, która zawiezie nas na lotnisko. Rano udało się jeszcze zobaczyć tutejszy Montmartre, czyli La Boca z kolorowymi domami i atrakcjami dla turystów typu amerykańskiego, przywożonych i wywożonych autokarami. Np. taki turysta szerszy na ogół niż wyższy za jedyne 3 USD może sobie zrobić zdjęcie, na którym niby tańczy tango z jakąś lokalną pięknością. Dla pań są miejscowi przystojniacy w tej samej cenie. Na szczęście byliśmy rano, przed nimi.
Buenos Aires
Ten tekst powstał na moim blogu Andy Patagonia 2008 i został stamtąd skopiowany z zachowaniem daty wpisu.
Buenos jest ogromnym miastem, ale nie przytłacza swoją wielkością. Dużo jest zieleni, parków, ogrodów, ale jest tu też najszersza ulica na świecie – Avenida de 9 Julio. Zresztą główne ulice są tutaj generalnie szerokie. Chociaż poza centrum, w starszych dzielnicach jak Palermo czy Recoleta zdarzają się wąskie na tutejsze standardy uliczki (takie na dwa samochody).
W wolnej chwili…
Ten tekst powstał na moim blogu Andy Patagonia 2008 i został stamtąd skopiowany z zachowaniem daty wpisu.
Lodowiec Perito Moreno
Ten tekst powstał na moim blogu Andy Patagonia 2008 i został stamtąd skopiowany z zachowaniem daty wpisu.
Dziś oglądaliśmy lodowiec Perito Moreno. Niestety jest on udostępniony do oglądania w „argentyński” sposób. Dojazd na miejsce, 40 ARS od cudzoziemca (12 od Argentyńczyka), godzinny rejs stateczkiem pod czołem (35 ARS) i ogrodzona ścieżka długości kilkuset metrów skąd można oglądać lodowiec.