Ten tekst powstał na moim blogu Khumbu-Himal-2009 i został stamtąd skopiowany z zachowaniem daty wpisu.
Uff, Arek wydobrzał na tyle, że mogliśmy ruszyć dalej. Może to i dobrze – przez ten jeden leniwy dzień w Namche znacznie poprawiła się moja aklimatyzacja. Droga pod górę nie jest już tak męcząca.
Wyruszyliśmy rano płajem nad głęboko wciętą doliną. Razem z wieloma osobami podążającymi w tym samym kierunku. Tłok jak na Marszałkowskiej w godzinach szczytu. Za to widoki wynagradzają wszystko. Cały czas w oddali widać Sagharmathę, Lhotse i Ama Dablam. Pogoda sprzyja, jest trochę chmur, ale one tylko urozmaicają krajobraz. Na najwyższych szczytach co chwila pojawiają się chorągwie śniegowe.
Po pewnym czasie płaj schodzi ponad 200 m. w dół do mostu w Phungi Thenga. Tam zatrzymujemy się na lekki obiad. Jest południe, pora więc sprzyja jedzeniu a my zdążyliśmy zgłodnieć.
Po obiedzie czekało nas ponad 500 m. podejścia do Tengboche.
Tengboche leży na wysokości 3860 m. npm i składa się z kilku domków i klasztoru buddyjskiego. Te domki to oczywiście lodge dla turystów. Jest też piekarnia, gdzie można wypić kawę z ekspresu. Podobnie jak w Namche, wisi logo Lavazza, ale kawa chyba jest inna. Ale to, co tu najpiękniejsze to oczywiście widok na Sagharmathę i Lhotse. Być może o zachodzie będzie dobre światło do zdjęć.
Warunki w lodge’ach już raczej spartańskie, ale to normalne na tych wysokościach. Internet jest, ale dosyć wolny, choć osiągalny cenowo (15 rupii za minutę – co daje 60 groszy).
Jutro planujemy spać w Pheriche i zostać tam dwa dni aklimatyzując się.