Wycieczka odbyła się w dniach od 9 do 10 maja 2009.
Kolejny majowy weekend rozpoczynamy stosunkowo późno. Do Giżycka docieramy koło południa. Samochód porzucamy na parkingu strzeżonym pod hotelem „Wodnik”, za 15 zł za dobę. Jeszcze tylko kawa (hotel wprawdzie posiada ekspres, ale cappuccino to już zbyt skomplikowana usługa, pozostajemy więc przy kawie z mlekiem), pakujemy się na rowery i ruszamy. Planujemy dotrzeć do Kanału Mazurskiego objeżdżając przy tym północne wielkie jeziora (Kisajno, Dobskie, Dargin, Mamry, Święcajty).
Akurat trafiamy na te pół godziny, kiedy zwodzony most jest nieprzejezdny. Jedziemy więc do obwodnicy, objeżdżamy twierdzę Boyen i jedziemy na zachód. Wiatr jest dosyć silny, ale jego kierunek częściowo nam sprzyja. To znaczy że wieje bardziej z tyłu niż z przodu. Zaraz za Piękną Górą skręcamy na północny zachód i jedziemy wzdłuż brzegu jeziora Kisajno. Mamy okazję podziwiać widoki na jezioro. Liczba żagli wskazuje, że sezon się już na dobre rozpoczął.
Wąska, asfaltowa droga wije się pomiędzy polami. Dojeżdżamy do wioski Kamionki. Widać, jak bardzo skomplikowaną historię miały te tereny. Stoi tu pomnik upamiętniający poległych za niemiecką ojczyznę w latach 1914 – 1918. Większość nazwisk brzmi bardzo swojsko, zdecydowanie nie po niemiecku.
Opuszczamy Kamionki i jedziemy dalej w kierunku wsi Doba. Dookoła nas rozciąga się napawający spokojem, relaksujący widok. Zielone łąki, żółte pola rzepaku, gdzieniegdzie mokradła i bobrowe tamy na strumykach. Ściana lasu to przybliża się to oddala od drogi. Mijamy wiele drewnianych ambon służących myśliwym do uprawiania ich krwawego, morderczego hobby.
Zatrzymujemy się na chwilę w Dobie aby obejrzeć znajdujący się tam niewielki kościół. Niestety nie ma żadnej informacji, kiedy został zbudowany. W ceglanym murze widać pozostałości pierwotnej, kamiennej konstrukcji.
Opuszczamy Dobę i udajemy się dalej. Mamy okazję podziwiać całe mnóstwo ptaków szponiastych krążących nad polami; bocianów, żurawi. Sporo jest pliszek, trafiają się trznadle i czajki. To miejsce może być bardzo ciekawe dla obserwatora lub fotografa ptaków. Trzeba by się tylko zaczaić przed świtem w jakimś dobrym miejscu.
Tuż obok brukowanej drogi przez pola stoi sobie jak gdyby nigdy nic słup przystanku autobusowego. W zasadzie tylko to wskazuje, że przejeżdżamy przez wioskę Pilwa. Jedynie patrząc w kierunku jeziora widać kilka budynków. A dookoła krajobraz niemalże jak w Toskanii.
Dojeżdżamy do wsi Radzieje, gdzie ciekawostką jest pęknięty dzwon z 1727 roku. Dzwon stoi przed ośmiokątnym, niewielkim kościołem i pochodzi najprawdopodobniej z poprzedniego kościoła, z którego pozostała tylko drewniana dzwonnica.
Dalsza droga wije się po pagórkach pomiędzy polami. Mijamy były PGR Łabapa i docieramy do Sztynortu. Tutejszy pałac jest w remoncie, z zasłoniętymi folią otworami okien nie prezentuje się najlepiej. Jest za to szansa, że wkrótce jego stan się poprawi.
Obiad w tutejszej gospodzie jest dobry. Praktycznie nie ma dań bezmięsnych. Nawet to, co w karcie figuruje jako dania z ziemniaków ma w sobie dużo mięsa. Rezultat testu kawowego na dobrym poziomie.
Po obiedzie ruszamy w kierunku naszego celu – Kanału Mazurskiego. Kilka kilometrów za Sztynortem skręcamy w las i leśnymi drogami docieramy do wysokiego na kilkanaście metrów ziemnego wału wypłaszając niechcący po drodze żurawia z mokradeł . Wchodzimy nań i znajdujemy się nad wodą. To doprawdy było olbrzymie przedsięwzięcie – budowa drogi wodnej w tym miejscu. Wały ciągną się kilometrami, a ponieważ pomiędzy wielkimi jeziorami a morzem występuje różnica poziomów, więc muszą być śluzy. Najbliższa odległa jest o kilka kilometrów i ruszamy w jej kierunku.
Pora jest już późna. Decydujemy się na nocleg w pobliżu śluzy Leśniewo w kwaterze agroturystycznej prowadzonej przez właścicielkę przydrożnego baru. Wyremontowane niedawno pokoje pełne są różnych architektonicznych patentów skutecznie utrudniających życie, ale pani jest bardzo miła, a my mamy czas na spokojne obejrzenie śluz.
Śluza Leśniewo to odległe o kilkaset metrów dwie śluzy – Leśniewo Dolne i Leśniewo Górne. Dolna śluza w pobliżu jeziora Rydzówka, tuż przy drodze 650 została pozostawiona w niewielkim stopniu ukończenia. Pomiędzy drzewami widać betonową konstrukcję i to w zasadzie wszystko.
Znacznie ciekawsza jest górna śluza. Wykonana w znacznie większym stopniu daje pogląd na koncepcję budowniczych kanału. Chociaż nie pełni swoich planowanych funkcji, to jednak żyje. Firma zajmująca się dostarczaniem mocnych wrażeń zorganizowała tu park linowy. Można zjechać ze śluzy, skoczyć i pobujać się na linie jak wahadło, tudzież pochodzić sobie po linowych mostach. Planuję przyjechać tu jutro rano i skoczyć sobie ze śluzy.
Następnego dnia rano dostajemy od właścicielki śniadanie do pokoju, zbieramy się i ruszamy w drogę. Przed skokiem ze śluzy pojedziemy zobaczyć jeszcze jedyną w pełni ukończoną i działającą śluzę Piaski – Guja. Będziemy musieli się kawałek wrócić, ale skoczyć sobie będzie fajnie.
Wiatr jest znacznie silniejszy niż wczoraj, na popołudnie ICM zapowiada intensywne opady. Ruszamy do Leśniewa, gdzie skręcamy na północ i jedziemy wzdłuż brzegu jeziora Rydzówka na północ. Teraz wiatr nam sprzyja i rozpędzamy się bez wysiłku.
Po drodze natrafiamy na stary, niemiecki cmentarz. Gdyby nie ruiny kaplicy pewnie byśmy go nie zauważyli. Jak zawsze takie miejsca mają swoisty klimat.
Docieramy do śluzy Guja. Tu w pełni widać, jak miał wyglądać Kanał Mazurski. Potężna betonowa konstrukcja umożliwia zachowanie kilkunastometrowej różnicy poziomów pomiędzy odcinkami kanału. Na samą śluzę niestety wejść nie można, jest ogrodzona. Choć obok stoi dom, gdzie prawdopodobnie mieszka obsługa, nie widać w pobliżu nikogo, kogo można by poprosić o udostępnienie śluzy do obejrzenia. Ale to, co można zobaczyć też robi wrażenie, zwłaszcza kiedy zejdzie się na dół, tam gdzie zaczyna się niższy odcinek kanału.
Ruszamy dalej. Mijamy wieś Guja i skręcając na południe wyjeżdżamy na drogę asfaltową. Wiatr, który do tej pory albo nas wspomagał albo przynajmniej nie przeszkadzał za bardzo, teraz wieje prosto w twarz. Do odległego o około 3 km Węgielsztyna docieramy z prędkością 10 – 11 km/h. A nasza dalsza droga do Giżycka wiedzie na południe. W tej sytuacji decydujemy się nie wracać do śluzy Leśniewo, tylko jechać do Giżycka, aby zdążyć przed deszczem. W ten sposób tracę możliwość skoczenia sobie ze śluzy. A mógł być z tego taki fajny filmik.
Zaraz za Węgielsztynem znajduje się cmentarz. Wiele nagrobków jest opisanych cyrylicą. Tu skutek akcji „Wisła” i kolejne świadectwo skomplikowanej historii tych okolic.
Następny przystanek to Węgorzewo. Trochę zmęczeni zmaganiem z wiatrem zatrzymujmy się na skwerku. Wrażenie mamy takie, że widok osób jedzących na ławce jest tu czymś dziwnym. W sumie racja, gdybyśmy obalali flaszkę taniego wina, byłoby to zupełnie normalne.
Ledwo skończyliśmy jeść podszedł do nas wyedukowany psychologicznie menel, wiedzący co to jest reguła wzajemności. Zaczyna od wręczenia zerwanej z trawnika stokrotki i mętnego tłumaczenia jaki straszny ma problem. Oczywiście chciał 3,40 na flaszkę. Popełniam błąd i daję mu 2 zł, żeby się odczepił, bo był bardzo namolny. No i dopiero się zaczęło. Jaśnie pan menel raczył być niezadowolony, że nie dostał na całą flaszkę. Związkowiec jakiś czy co?
Wyjeżdżamy co prędzej z tego miejsca, chcemy jeszcze napić się kawy w Węgorzewie. Znajdujemy lokal przy głównej ulicy. Pytamy o ekspres do kawy. Po pozytywnej odpowiedzi zamawiamy cappuccino. Pani przynosi zalany wrzątkiem proszek z torebki. Załamka.
Wyjeżdżamy z Węgorzewa i walcząc wiatrem jedziemy do Giżycka. Pogoda zaczyna się zmieniać. Co jakiś czas spada kilka kropel deszczu. Kiedy ładujemy rowery na samochód zaczyna porządnie padać.
Pokonaliśmy ponad 110 km na rowerze. Poniżej mapka naszej trasy z profilem wysokości i galeria zdjęć.