Czerwcowo deszczowo na Roztoczu

by Piotr Celiński | 30 lipca 2022 | Na rowerze, Polska na weekend | 0 comments

Wycieczka odbyła się w dniach od 11 do 14 czerwca 2009.

Pierwotny plan obejmował wyjazd rowerowy nad morze. Prognozy pogody jednak skłoniły nas do zmiany planów. Po przejrzeniu map z prognozami opadów wybraliśmy Roztocze. Do Zwierzyńca docieramy samochodem, znajdujemy nocleg przynajmniej na dziś i przesiadamy się na rowery. Zostało nam mniej niż pół dnia, więc wiele pewnie nie przejedziemy.

Zwierzyniec opuszczamy drogą wiodącą od rynku na wschód. Wraz z końcem zabudowań, gdy zaczyna się las, kończy się asfalt. Droga jest bardzo piaszczysta, często rower trzeba pchać. Na szczęście zauważamy obok w lesie nieco twardszą ścieżkę, po której daje się jechać. Dzięki temu pokonujemy ten dwukilometrowy odcinek szybciej niż piechur. Dojeżdżamy do asfaltowej drogi w okolicach Obroczy, przejeżdżamy przez most na Wieprzu i kierujemy się w kierunku Guciowa niedawno wyremontowaną drogą wzdłuż rzeki.

W Guciowie warto się na chwilę zatrzymać i odwiedzić Zagrodę Guciów. To miejsce, gdzie można zjeść, przenocować i obejrzeć niewielki skansen. Spać tu nie planujemy, miniskansen (chałupa i stodoła – tak to wygląda z zewnątrz) nie zachęca do odwiedzenia (7 zł dorośli, 3 zł dzieci), za to na obiad pora jest jak najwyższa. O tej godzinie i to jeszcze w święto musimy chwilę poczekać na stolik.

Karta obejmuje dania głównie dania regionalne, co więcej, można znaleźć tam pozycje bezmięsne. Jedzenie jest tutaj co najmniej dobre, jeśli nie bardzo dobre. Zamówiliśmy zupę z pokrzyw, razowe kluski z serem i fasolę jaś z kaszą. Zupa godna jest polecenia – bardzo delikatny smak, którego wcześniej nie znałem. Drugie dania również bardzo dobre. Największym zaś zaskoczeniem jest rzecz bardzo prosta. Woda z miodem i cytryną wydaje się być czymś bardzo zwyczajnym. Nie wiem, czy to kwestia miodu, czy wody, czy proporcji, ale napój ten, mimo że lekko słodki, doskonale gasi pragnienie w ciepły dzień. A przy tym jego słodycz nie jest w żadnym stopniu nachalna. Ot, jest taki, jak powinien być. Kawa z ekspresu dobra.

Po obiedzie ruszamy dalej przez Bondyrz, gdzie znajduje się hodowla pstrąga (można kupić rybki) i Kaczórki w kierunku Krasnobrodu. Jeszcze przed Krasnobrodem, za miejscowością Hutki mijamy urokliwe jeziorka, a w zasadzie stawy. Można się zatrzymać na odpoczynek i kąpiel, jeśli tylko okoliczności sprzyjają. Mijamy Krasnobród, gdzie znajduje się wiele ośrodków wypoczynkowych i powoli kierujemy się na zachód, w kierunku Zwierzyńca. Trasa przez Wólkę Husińską, Stanisławów, Górniki i Szopowe jest urozmaicona, pokonujemy liczne zjazdy i podjazdy oraz zakręty. Droga od wsi do wsi wije się przez pola i lasy, ruch jest minimalny.

Ostatnie kilkanaście kilometrów do Zwierzyńca pokonujemy już w padającym deszczu. Jedzie się dobrze i szybko, bez zbędnych przystanków ;). Do Zwierzyńca docieramy wieczorem chwaląc sobie kurtki z oddychających superszmat, dzięki którym jesteśmy susi (oczywiście poza tymi kawałkami, których kurtki nie okrywały). Tak kończy się pierwszy dzień, podczas którego pokonaliśmy nieco ponad 50 km.

Piątkowy poranek wita nas piękną pogodą. Dzisiejszym celem jest odwiedzenie pewnego miejsca w Biłgoraju, o którym napiszę później. Wyjeżdżamy ze Zwierzyńca przez Sochy i Szozdy, zaliczając zjazdy i podjazdy. Zaraz za Szozdami, za ostrym zakrętem w lewo mamy krótki i stromy zjazd, gdzie bez pedałowania osiąga się 45 km/h, a jak się trochę pokręci to można i 60. Warto jednak wyhamować przed przejazdem kolejowym ;). A przejazd też nie byle jaki, bo to słynna Linia Hutniczo – Siarkowa, czyli tory normalne, jak w większości Europy i szerokie, rosyjskie.

Mijamy Tereszpol (Zygmunty i Kukiełki) i skręcamy w las. Na drodze leśnej początkowo mamy pozostałości bruku, ale po niecałych dwóch kilometrach rozpoczyna się asfalt. Trakt wiedzie przez piękny, głównie iglasty bór. Miejscami mijamy bagna i mokradła. Bardzo polecam przejazd tą drogą wszystkim amatorom cyklistom. Droga ma kilkanaście kilometrów i kończy się w miejscowości Brodziaki. Jest tam mapa okolicy, z której dowiadujemy się, że jechaliśmy Bandziorską Drogą. Do Biłgoraja jedziemy przez Smólsko, ruch na drodze jest znaczny.

Biłgoraj. Rodzinne miasto JP (bez numerków). W wielu źródłach i przewodnikach można przeczytać na temat historii miasta, jego zabytków itd. Ja jednak zachęcam do odwiedzenia miejsca, bez którego każda wizyta w Biłgoraju będzie niepełna. Co więcej, uważam, że warto zamienić wszystkie miejscowe atrakcje za wizytę w restauracji „Sitarska„.

Po raz pierwszy trafiłem do „Sitarskiej” rok temu, tak po prostu, aby coś zjeść w czasie wycieczki rowerowej. Wówczas nie spodziewałem się, że posiłki serwowane tutaj mogą być tak dobre. Okazało się, że restauracja nadal trzyma poziom. Tego dnia jako starter zamówiliśmy kopytka szpinakowe i pieróg gryczany. Te proste dania swoim smakiem przekroczyły nasze oczekiwania i bez żadnej przesady można powiedzieć o nich „wyśmienite” i jeszcze dodać plusik na końcu. Jako dania główne zdecydowaliśmy się na ryby – grillowaną doradę i łososia w papilotach. Tu ocena zaledwie bardzo dobra. Za to podane na deser szarlotka, a zwłaszcza tiramisu dostarczyły niepowtarzalnych doznań smakowych.

Po wspaniałym obiedzie świat wydał się piękniejszy. Do Sitarskiej dojeżdżaliśmy w gęstym ruchu, ratując się miejscami jazdą po chodniku. A kawałek za Sitarską – piękna ścieżka rowerowa wzdłuż drogi w kierunku Zamościa. Ścieżka kończy się przy drodze leśnej wiodącej w kierunku miejscowości Wolaniny. Skręcamy w tę drogę i znowu zagłębiamy się w las.

Po ok. 2 kilometrach docieramy do tablicy miejscowości „Teodorówka”. Najciekawsze w tym miejscu jest to, że tablica końca miejscowości znajduje się dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej. To chyba najkrótsza wieś w Polsce. Jedziemy dalej przez las, mijamy Wolaniny. Za wsią asfalt się kończy, droga leśna jest chwilami na tyle piaszczysta, że trzeba pchać rower. Asfalt pojawia się ponownie przed Bukownicą. Stąd już blisko do Tereszpola.

Od Tereszpola do Szozd jedziemy drogą wzdłuż Linii Hutniczo Siarkowej. Warto tędy przejechać, widoki są naprawdę ładne, takie toskańskie. Niewysokie pagórki, pola, kępy drzew oświetlone niskim, chylącym się ku zachodowi słońcem. A na dodatek paralotniarze na wzgórzach.

W Szozdach czeka na nas znany już stromy kawałek jezdni. Tym razem trzeba go pokonać pod górę. A ze szczytu wzgórza aż do Zwierzyńca jest prawie cały czas w dół. Zatrzymujemy się na chwilę przy kościele na wyspie w Zwierzyńcu, skąd najładniej widać chyba park odbijający się w wodzie. Kończy się drugi dzień, a stan liczników przyrasta o 63 km.

Trzeciego dnia postanawiamy dojechać do Szumów na Tanwi. Choć prognoza pogody pogorszyła się od wczoraj, postanawiamy nie rezygnować, tylko jechać. Wyruszamy ze Zwierzyńca i praktycznie bez zatrzymania dojeżdżamy do Józefowa. Warto się tu zatrzymać na chwilę i obejrzeć kirkut. Położony na zboczu wzgórza, zarośnięty trawą przemija jak przeminęli leżący tu ludzie. Choć wiele tu całych i jeszcze stojących macew, to jednak wiele z nich kruszy się, rozpada. W miasteczku jest tez synagoga, w której obecnie jest biblioteka.

Gdy wyjeżdżamy z Józefowa łapie nas pierwszy przelotny deszcz. Droga wiedzie głównie przez pola a najatrakcyjniejsze krajobrazowo są przewalające się po niebie chmury. Za wsią Hamernia przejeżdżamy przez most na rzece Sopot. W pobliżu znajduje się lokalna mikroatrakcja – Czartowe Pole. Jak większość rzeczy oznaczonych tu jako atrakcja turystyczna jest to właśnie taka mikroatrakcja. Polana w lesie, rzeczka w głębokim wąwozie, kilkunastocentymetrowe wodospady zwane szumami, ruiny starej papierni i to wszystko. Można obejrzeć w ramach przerwy w jeździe. Natomiast marketingowo – miejsce dobrze wylansowane. Odwiedzających wielu, autokary na parkingu itp.

Pogoda powoli się stabilizuje i deszcz pada bez przerwy. Ruszamy w kierunku Suśca. W Suścu zatrzymujemy się na gorącą herbatę i przeżywamy moment zawahania. W końcu jednak postanawiamy jechać dalej. Po kilku kilometrach docieramy do mostu na Tanwi i trochę jadąc trochę pchając rowery po ścieżce wzdłuż rzeki.

Szumy na Tanwi to kolejna lokalna, dobrze wypromowana mikroatrakcja. Jednak w odróżnieniu od Czartowego Pola można obejrzeć jak Tanew odsłania kolejne warstwy geologiczne. Same Szumy – czyli skalne, kilkunastocentymetrowe progi też są ciekawsze, często położone są wręcz wzdłuż, a nie w poprzek rzeki. Warto poświęcić kilka chwil, okolica istotnie jest ładna.

Decydujemy się wracać najkrótszą drogą, czyli tą samą, którą przyjechaliśmy, ze względu na ciągle padający deszcz. W Suścu zjadamy coś na ciepło i w zasadzie bez przerw jedziemy do Zwierzyńca. Tego dnia robimy ok. 82 km.

Niedziela to ostatni dzień wycieczki. Rano wyruszam na krótką przejażdżkę, koło południa chcemy wyruszyć w drogę powrotną. Przed wyjazdem planuję obejrzeć dwie zaznaczone na mapie zabytkowe cerkwie – w Szewni Dolnej i w Potoczku. Do Obroczy dojeżdżam naookoło drogami asfaltowymi pamiętając piaszczystą drogę pierwszego dnia. Tu kieruję się na Kosobudy i Wólkę Wieprzecką. Pogoda jest na razie dobra, tzn. nie pada. Zaraz za Wólką Wieprzecką skręcam w kierunku Szewni.

Cerkiew w Szewni to obecnie kościół. Nie robi specjalnego wrażenia, więc nawet się nie zatrzymuję, tylko jadę dalej. Dojeżdżam do drogi nr 849 i skręcam na południe. Rozpoczynam długi i chwilami dosyć stromy podjazd.

Droga, mimo dość wczesnej, niedzielnej pory, jest dosyć ruchliwa. Docieram do kulminacji podjazdu, zaraz za którym jest skrzyżowanie. Skręcam w kierunku Potoczka, gdzie wg mapy znajduje się drugi cel mojej dzisiejszej wycieczki.

Od skrzyżowania do cerkwi prowadzi stromy zjazd. Cerkiew znajduje się jeszcze przed wsią i wygląda dość ciekawie, co można zobaczyć na zdjęciach. Nie  jest to może jakiś super ekstra zabytek, ale na dziś wystarczy. Oczywiście obecnie jest to kościół.

Ruszam pod górę w drogę powrotną. Na skrzyżowaniu wybieram drogę przez Adamów i Bliżów, która prowadzi bocznymi drogami. Na mapie fragment drogi przebiega przez las. Ciekaw jestem, czy będzie bardzo piaszczyście. Od skrzyżowania z drogą 849 praktycznie cały czas jadę w dół, chwilami zjazd jest dosyć stromy. Zaraz za Bliżowem kończy się asfalt i wjeżdżam w las. Droga jest jak na razie dobra, jednak im dalej w las, tym więcej piachu. Dobrze, że w nocy spadł duży deszcz. Dzięki temu daje się jechać. „Na sucho” droga może być bardzo trudno przejezdna dla rowerów. Ja tym czasem cieszę się, że daje się jechać, bo trasa jest bardzo piękna. Wyjeżdżam na asfalt w Guciowie, na przeciwko Zagrody Guciów.

Jestem trochę w niedoczasie i jak najszybciej jadę w kierunku Zwierzyńca. Jeszcze przed Obroczą włączam w moim Garminie tryb nawigacji dla roweru. Urządzenie proponuje ominięcie okrężnej drogi asfaltowej i zakręt na drogę leśną w Obroczy, po drugiej stronie Wieprza w stosunku do drogi, gdzie kopaliśmy się w piachu pierwszego dnia. Postanawiam zaufać mapom UMP-pcPL i ryzykuję. Najwyżej będę pchał rower. Droga jest początkowo szutrowa, za wsią zamienia się w piaskownicę. Na szczęście w lesie, tuż obok drogi prowadzi węższa, twarda dróżka, na której bez problemu daje się jechać powyżej 20 km/h. Szybko docieram do Zwierzyńca. W sumie pokonuję 41 km.

Wkrótce wyruszamy w drogę powrotną. Po drodze odwiedzamy jeszcze „Sitarską” w ramach wczesnego obiadu. Zamawiamy pierogi ze szpinakiem w sosie gorgonzola i naleśniki ze szpinakiem zapiekane z mozzarellą. Pierogi są wyśmienite, naleśniki tylko bardzo dobre. Ze względu na brak kremu brule na deser bierzemy tiramisu. Ma ono jednak nieco inny smak i konsystencję niż to sprzed dwóch dni. Tam biszkopt z serkiem tworzyły jedną całość, tu wyraźnie można je rozróżnić. Tiramisu jest bardzo dobre, ale wniosek jest taki, że utrzymując bardzo wysoką jakość, „Sitarska” bywa trochę nierówna. Jednakże wahania te są na poziomie od „dobry” do „wyśmienity+++”. Mogę więc powtórzyć jeszcze raz – jeżeli w Biłgoraju masz czas tylko na jedną atrakcję – idź do „Sitarskiej”.

no images were found

Pin It on Pinterest