Jak sobie wyobrażamy Syberię? Mrozy, kibitki, tajga i drewniane domki. Przez dwa tygodnie pobytu w górach widzieliśmy tylko tajgę, jeśli nie liczyć naszego krótkiego przemarszu przez wioskę Bajkalskoje i przystani wodolotu „Kometa” w Irkucku. Gdy zeszliśmy z gór na brzeg morza, jak miejscowi nazywają jezioro Bajkał, spotkaliśmy pewnego globtrotera, który namówił nas na zwiedzanie starego Irkucka. Plan miasta można kupić w kiosku, żeby się błąkać bardziej systematycznie. Pewne kamienice, między innymi dom gubernatora, zostały zaznaczone na nim jako zabytki godne zobaczenia. A domy drewniane? Większość nadgryzł już ząb czasu i nie poleca się ich jako atrakcji turystycznej. Trzymają się jeszcze w bocznych uliczkach. Dużo pięknych budynków jest na rewolucjonistów – Marata i Engelsa oraz Dekabrskich Sobytij. Stoją po kolana w ziemi. Łuszczą się. Ich oczy – okiennice – smutno patrzą w przyszłość.
Irkuck
Stolica Wschodniej Syberii. Dawne kozackie zimowisko, założone w 1661, rozrastało się szybko. Po 25 latach otrzymało prawa miejskie. W roku 1764 zostało siedzibą guberni, a na początku XIX wieku generałgubernatorstwa obejmującego całą Syberię. Wielki pożar, który wybuchł 1879 roku, zniszczył większość zabytkowych osiemnastowiecznych budynków. Nasz pobyt był krótki, więc nie wzięliśmy systematycznego kursu historii. Wędrując ulicami miasta otarliśmy się tylko o życie tych ludzi. Szkolny rosyjski nie pozwala może na swobodną konwersację, ale dogadać się można. Od Moskwy, przez Irkuck, Sewierobajkalsk, Bajkalskoje i Niżnieangarsk – wszędzie spotkaliśmy ludzi, których rozumieliśmy, i którzy nas rozumieli. To bardzo komfortowa sytuacja w podróży. Nie dziwił nas język, ani postawy, ani zachowanie.
Zdziwili się raczej miejscowi, właściciele Toyoty, która utknęła w górskim strumieniu tuż za Bajkalskoje. Zapytali nas: – Po co tu właściwie przyjechaliście? – Żeby pomóc wam wyciągnąć samochód z wody – odpowiedzieliśmy, czym wzbudziliśmy radość.
Spotkania
Spośród osób, które spotkaliśmy na naszej drodze wymienię: „gławnogo taksistsa goroda”, jak się określił na wizytówce, który upchnął siedem osób i siedem plecaków w swojej Wołdze, leśniczego (sprzedał nam bilet wstępu do rezerwatu ze zniżką dla lepszych obcokrajowców w wysokości 50%), właścicieli rzeczonego samochodu, wysoko w górach chłopaków w trampkach z Sewierobajkalska (przed chwilą spotkali niedźwiedzia), gospodarzy prowadzących sanatorium w Kotel’nikowskim nad brzegiem Bajkału, ich psa i kuracjuszki (pies lubił wybrańców),
kapitana stateczku Angara i jego pomocnika (dopłynęliśmy do portu mimo zepsutego steru), dyrektorkę z ośrodka sportowego dla młodzieży w Niżnieangarsku (przygarnęła nas na noc i nakarmiła ptysiami), amerykańskie turystki w wodolocie (czytały „Księżniczkę Syberii”, co nas upewniło, że znajdujemy się tu, gdzie chcieliśmy), sprzedawców prażonych nasion limby i kwasu w Irkucku (pycha!) oraz małe dziewczynki na ulicy Engelsa (trochę zawstydzone i wesołe). I wiele innych osób. Ale prawdziwym celem naszej wycieczki były Góry Bajkalskie, a tam spotkanie z komarami.
W górach
Obowiązkowy strój codzienny składał się z nakrycia głowy z siateczką, lekkiej koszuli, długich spodni i bawełnianych rękawiczek. Roje komarów dały nam odetchnąć dopiero powyżej granicy lasu w pobliżu przełęczy Galkin. Szliśmy w górę rzeki Goremyki przez tajgę, zarośla karłowatej limby i gołoborza pokryte roślinnością tundrową. Schodziliśmy w dół z biegiem Kurkuli uchodzącej do Bajkału. Gotowaliśmy na ognisku. Spaliśmy w namiocie. I byliśmy szczęśliwi, że tak mało tu ludzi. Drzewa, skały, strumienie, jeziora, zimna woda, pot i komary – to była nasza codzienność. Tylko grzyby nie były codziennie. I sos do ryżu z granulatem sojowym.
Related