11 listopada 2010.
Ruszamy na południe. Ponownie pokonujemy pola lawowe i pustynny piach. Udaje nam się nawet stracić kontakt z jednym samochodem w tumanach kurzu. Zaliczamy też zakopanie się w piachu naszym Land Cruiser’em. Na szczęście wyciągnięcie go drugą maszyną potrwało tylko paręnaście minut. Mijamy kolejne pola lawowe i stożki wulkaniczne.
Widać, że opuszczamy dziką pustynię. Pojawia się budowana nowa droga. Na razie jest to wał usypany z tego, czego pełno dookoła, czyli zastygłej lawy. Powierzchnia na górze jest twarda i ubita – można po niej jechać. Czasami spotykamy ciężarówkę trasnsportującą surowiec na budowę.
Po południu dojeżdżamy do miasteczka Afdera. Stąd biegnie już droga asfaltowa. Ale dziś czeka nas jeszcze nocleg nad słonym jeziorem przy gorących źródłach. Takie spa pod gołym niebem.
Dzięki temu, że woda w jeziorze Afdera jest słona, można się wykąpać bez obawy, że człowiek złapie jakiegoś pasożyta. Można też po prostu położyć się na wodzie i poleżeć. Za to źródła przy jeziorze są tak gorące, że ciężko się w nich wykąpać. Spędzamy w tym miejscu leniwe popołudnie i wieczór.
12 listopada 2010.
Dziś będziemy głównie jechać. Wcześnie rano odjechał jeden z samochodów z częścią grupy, która kończy w Mekele. Niedługo później wyruszamy. To już koniec przygody off-road. Jedziemy nową, równą, asfaltową drogą. Dojeżdżamy do miasta Logia, gdzie będziemy spać. W pobliżu są ostatnie atrakcje na naszej trasie. Gejzer, niewielkie jeziorka z krystalicznie czystą, gorącą, gotującą się wodą i wulkan błotny. Po drodze mijamy budowę zapory wodnej. Tuż przy rzece poniżej stoi drewniane rusztowanie, a na nim stadko marabutów wypatrujących ryb. Co chwila któryś startuje, coś tam przekąsza i wraca na swoje miejsce. To naprawdę olbrzymie ptaszyska, pierwszy raz widziałem je z bliska na wolności. Gorące jeziorka, choć niewielkie, robią duże wrażenie. Poprzez krystalicznie czystą wodę widać, jak bardzo są głębokie. Tworzą jakby lejki z szybem biegnącym w głąb ziemi. To ciągle strefa ryftowa, granica płyt kontynentalnych. Oj, dzieje się tutaj, dzieje.Gejzer też niczego sobie. Co chwila wyrzuca z siebie wodę, aby za jakiś czas odpocząć chwilę. A jak odpocznie, to znowu. A woda jest gorąca, prawie wrząca. Dookoła unoszą się kłęby pary a od wody bucha gorąco.
Wulkan błotny to taka dziura w ziemi z bulgającym, gorącym błotem. Pewnie po to, żeby mieć jakąś gradację tutejszych atrakcji.
13 listopada 2010.
Dziś tylko jazda. Ponad 550 km., na szczęście cały czas po asfalcie. Krajobrazy zmieniają się po drodze, przejeżdżamy między innymi przez park narodowy Awash. Późno wieczorem docieramy do Addis Abeba. Imprezę kończymy pożegnalną injerą w restauracji. Jutro rano powrót do Polski.