Noc 10 na 11 listopada 2010.
Około 21, już po ciemku, ruszamy w drogę. Przed nami 9.5 km. i 400 m. do góry. Zabieramy coś do picia i spania. Tę noc spędzimy w kraterze czynnego wulkanu.
Podążamy za Mikiasem ścieżką w ciemności. Przed nami widać bladoczerwoną łunę nad wulkanem. A więc jednak coś tam się dzieje. Docieramy na górę o północy.
Stoimy nad brzegiem pierwszego, większego krateru. Pod nami kilkunastometrowe urwisko. Przed nami, w odległości kilkuset metrów widać wewnętrzny, mniejszy krater. Świeci i dymi. Schodzimy w dół. Podłoże większego krateru to zastygła lawa z pęcherzykami powietrza w środku. Całkiem lekka jak na skałę. Zdarza się, że cienka warstwa zastygłej lawy kryje w sobie większy bąbel powietrza. Czasem nawet kilkumetrowy. Choć większość takich bąbli jest już otwarta, to jednak można się czasami zapaść, gdy cienka skorupa pęka pod ciężarem człowieka. Wtedy niezwykle ostre brzegi skorupy tną, co wpada do środka. Można się trochę poranić.
Podchodzimy nad brzeg mniejszego krateru. Już kilka metrów wcześniej czuć gorąco buchające od płynnej lawy. Od czasu do czasu zawiewają wyziewy wulkanu. Gaz pali oczy i śluzówki w nosie. Warto użyć masek ochronnych. Pod nami niesamowity spektakl. W górę strzelają krople płynnej skały, po świeżo zastygniętej skorupie płyną płonące języki lawy, które wkrótce same stają się nową skorupą. Powierzchnia pod nami faluje, wybrzusza się, co chwilę pęka w różnych miejscach, wznosi się i opada. Niesamowity spektakl. Piękny i groźny. W takich miejscach czuć moc Ziemi i potęgę Natury.
Kładziemy się spać kilkadziesiąt metrów od krateru. Nocleg w tym miejscu to prawdziwe igranie z ogniem. Śpi się dosyć nieswojo. Wstajemy ok. 5 rano, po 3 godzinach snu. Słońce jeszcze nie wzeszło, idziemy ponownie nad krater. Okazuje się, że przez noc powierzchnia lawy podniosła się o kilka metrów. A my trafiliśmy akurat na chwilę, kiedy wylała się kolejna porcja płynnej skały. Dodało to trochę smaczku naszemu noclegowi w wulkanie. W sumie jeszcze trochę i mielibyśmy gorącą pobudkę ;).
Powoli szykujemy się do powrotu na dół. Teraz, po wschodzie słońca widać jak niesamowite i fantazyjne kształty utworzyła zastygająca lawa.
Schodzimy z wulkanu do obozowiska. Droga zajęła nam około dwóch godzin. Teraz czas na śniadanie a potem dalej w drogę.