Ten tekst powstał na moim blogu Andy Patagonia 2008 i został stamtąd skopiowany z zachowaniem daty wpisu.
Umieściłem 3 zaległe zdjęcia – 2 w poście „Laguna Toncek” i jedno w „Cerro Tronador”. Chyba trzeba znow wziąć się za obróbkę RAWów w aparacie.
Jeszcze kilka wrażeń z Torres del Paine. Aby zobaczyć te skalne wieże, trzeba wspiąć się kilkaset metrów do miejsca, z którego są dobrze widoczne. Pierwszego dnia trekkingu (4 grudnia) dotarliśmy do obozu „Campamiento Torres”, skąd jeszcze tego samego dnia poszliśmy zobaczyć Torres del Paine po raz pierwszy. Podchodziliśmy w różnym tempie i okazało się, że kiedy dotarłem do miejsca, z któego rozciąga się widok na skalne wieże, były tam tylko dwie osoby, które zaraz poszły w dół. Miałem więc okazję być przez kilka minut sam w tym naprawdę niezwykłym miejscu. Trzy potężne skalne kolumny rozdzierają przepływające przez ich wierzchołki chmury. U ich podnóża płat wiecznego śniegu jakby odcinał je od ich skalnej podstawy. Poniżej jezioro o brudnozielonej wodzie dopełnia całości obrazu. Widok niesamowity.
Następnego dnia rano poszliśmy na wschód słońca (5:34) w to niezwykłe miejsce. Liczyliśmy na to, że skalne wieże będą oświetlone różowoczerwonym światłem wschodzącego słońca. Niestety, aby oglądać ten spektakl, trzeba być tu o innej porze roku. Albo wcześniejszą wiosną, albo późną jesienią. Tylko wtedy okoliczne góry nie przesłaniają światła wstającego słońca.
Ale i tak było ładnie.