4 listopada 2010.
Mikias spisał się znakomicie. Zamówiony transport przybywa o godzinie 10.Nasz busik to Toyota Hiace. Kierowca bardzo dobrze mówi po angielsku. Razem z nami wracają Jaju i Workie. No i oczywiście Salomon. Już kilka dni temu zaprosił nas do swojego domu na ceremonię parzenia i picia kawy.
W Debark żegnamy się z Jaju i Workiem i idziemy do domu Salomona. Witamy się z rodziną. Ceremonię prowadzi pani domu – mama Salomona. Na tę okoliczność ubiera się w świąteczny strój. Nasze dziewczyny też dostają podobne stroje do założenia. No i dopiero się zaczęło. A jak tę szmatkę, a jak tamtą, a do lustra (w domu było tylko jedno), itd, itp.
Przyrządzanie kawy rozpoczyna się od prażenia zielonych ziaren na specjalnej patelni. Patelnia podgrzewana jest na palenisku z węglem drzewnym. Ziarna mieszane są podczas prażenia, aby równo się zrumieniły. Kiedy ziarna osiągną odpowiedni kolor, wędrują do wysokiego moździerza, gdzie są ubijane i rozcierane na proszek.
Roztarte ziarna powoli dodawane są do gotującej się wody. Kiedy napar osiągnie odpowiednią intensywność, jest rozlewany z wysoka do filiżanek. W czasie ceremonii pije się zawsze trzy filiżanki kawy. Każda z nich ma swoją nazwę. Pierwsza to abol, druga – t’ona, trzecia – baraka. Każda następna jest słabsza, bowiem napar uzupełnia się tylko wodą.
W domu Salomona, oprócz kawy, mieliśmy okazję zjeść wspaniałą injerę. Spędziliśmy kilka miłych godzin i ruszyliśmy do Gonderu. Do miasta docieramy wieczorem. Śpimy w hotelu Ambaras. Hotel jest czysty i ma duże pokoje. Jest ciepła woda. Kosztuje nas po 140 birrów od osoby. Jedzenie w hotelowej restauracji jest bardzo przeciętne.