Wycieczka odbyła się w dniach 1 – 3 maja 2010.
Prognozy na początek maja nie gwarantowały słonecznej pogody nigdzie w Polsce. Zdecydowaliśmy się na Kaszuby, gdzie była największa szansa na brak deszczu. Dojechaliśmy do Chmielna zatrzymując się po drodze na obiad w barze na stacji Orlen w Żukowie. Miejsce należy zdecydowanie odradzić, a wręcz traktować w kategorii ostrzeżenia kulinarnego.
W Chmielnie zdecydowaliśmy się na nocleg w pensjonacie „Wichrowe Wzgórza”. Miejsce jest ładnie urządzone, choć nie należy do najtańszych. W cenie noclegu jest śniadanie, przy czym wybór produktów bezmięsnych jest ograniczony. Sama kuchnia też nie powala na kolana, choć obsługa jest bardzo miła.
Było już po południu, więc tego dnia postanowiliśmy objechać jezioro Raduńskie Dolne. Rozpoczęliśmy od jego północnej strony.
Droga jest urozmaicona, wije się licznymi zakrętami do góry i w dół. Ukształtowanie terenu jest takie, że okolica mogłaby być bardzo atrakcyjna krajobrazowo. Mogłaby być, a raczej kiedyś była. Teren jest dosyć gęsto zabudowany. Zabudowa zaś nie pasuje do okolicy, teren został po prostu zastawiony różnymi klockami bez ładu i składu. Ładny krajobraz został po prostu zniszczony przez zwykłą bezmyślność.
Dojeżdżamy do drogi 228 w miejscowości Kamienny Dół. Przejeżdżamy przez groblę oddzielającą jeziora Raduńskie Dolne od Raduńskiego Górnego. Kierujemy się przez las na miejscowość Przewóz. Tu, w lesie nie widać na szczęście braku troski o krajobraz. Niestety las się kończy i wyjeżdżamy na otwarty teren. Po tej stronie jeziora wygląda to trochę lepiej, ale też pozostaje wrażenie zniszczonego krajobrazu.
Mijamy Sznurki i Lampę – miejscowości o ciekawych nazwach. Droga jest asfaltowa, jedzie się bardzo miło pokonując liczne zakręty, wzniesienia i obniżenia. Docieramy do Chmielna i na tym kończymy pierwszy dzień. Przejechaliśmy tylko 30 km.
Następnego dnia planujemy dotrzeć na Wieżycę – najwyższe wzniesienie polskich nizin. Ruszamy „Kaszubską Drogą”. Jedziemy brzegiem jeziora Kłodno, potem jeziora Brodno Małe. Byłoby tu naprawdę pięknie, gdyby nie krajobraz zniszczony bezmyślną zabudową. Kaszubska Droga porzuca brzeg jeziora Brodno Małe aby prowadzić nas dalej wzdłuż jeziora Brodno Wielkie, jednak już nie przy samym brzegu. Podjeżdżamy na Łysą Górę koło Brodnicy Górnej, aby pożegnać się z drogą 228. Na szczęście, bo ruch samochodów jest dosyć duży.
Zjazd do Brodnicy Dolnej dostarcza wreszcie jakichś wrażeń, można się rozpędzić dobrze powyżej 40 km/h. Dalej droga prowadzi nas brzegiem jeziora Ostrzyckiego do linii kolejowej. Zbliżamy się powoli do naszego dzisiejszego celu. Przejeżdżamy pod wiaduktem kolejowym, jedziemy kawałek wzdłuż kolei, aby skręcić na południe niedaleko stacji Wieżyca. Droga zaczyna piąć się pod górę, trzeba się trochę wysilić. Droga biegnie lasem i jest bardzo fajnie.
Dojeżdżamy do drogi numer 20 i kilkaset metrów musimy nią przejechać. Udaje się przeżyć, skręcamy z drogi nr 20 w kierunku Szymbarku aby wkrótce znaleźć się na parkingu pod Wieżycą. Wjeżdżamy na ścieżkę i powoli dojeżdżamy na szczyt. Podjazd nie jest trudny, praktycznie każdy, kto ma rower z wieloma przełożeniami, jest w stanie tu wjechać.
Na szczycie Wieżycy stoi wieża imienia najpopularniejszego patrona polskich ulic, szkół, placów a także parkingów (aby to zobaczyć musisz mieć konto na FB) i największego obrońcy pedofilów. Wejście kosztuje. Przypinamy rowery do wieży (patron patronem, a w gospodarstwie wszystko się przyda), płacimy i wchodzimy. Zonk. Szkoda kasy. Widoki, delikatnie mówiąc, nie zapierają tchu w piersi. Robię jedno zdjęcie, schodzimy i zjeżdżamy w dół.
Niedaleko Szymbark. Jego atrakcja turystyczna to dom do góry nogami. Zobaczymy, a co tam. W Szymbarku są drogowskazy do najdłuższej deski w Europie, ale nie do domu do góry nogami. W sklepie dowiadujemy się, że to jest w tym samym miejscu. Tym miejscem jest tartak położony ok. 2 km za miasteczkiem.
W połowie drogi zaczyna się mały koszmarek. Korek samochodów i mnóstwo aut na poboczu, ludzie idący drogą jak do jakiegoś cudu. Na rowerkach jesteśmy najszybsi i wkrótce docieramy do bramy tartaku i, jak się okazuje, producenta domów drewnianych. Za wejście trzeba zapłacić (pół biedy), do kasy stoi kolejka (a to już jest poważny problem).
Rezygnujemy z atrakcji podziwiając pomysł marketingowy. Jak zrobić sobie reklamę i jeszcze brać kasę za to, że ktoś przyjdzie ją oglądać. Co więcej, walą drzwiami i oknami jakby to był jakiś cud objawiony, stoją w kolejce i grzecznie płacą za wejście. Genialne. Chapeau bas szefowi marketingu tartaku.
Jak to w takich miejscach bywa, w tłumie ludzi, różni się znajdą. Gdy wracamy do Szymbarku spycha nas na pobocze jakiś koleś, którego iloraz inteligencji nie przekraczał pewnie 10 procent mocy jego samochodu wyrażonej w koniach mechanicznych. Jaka atrakcja, tacy widzowie.
Bez większego żalu opuszczamy Szymbark zastanawiając się, jak zmodyfikować nasz pierwotny plan trasy, aby uniknąć tak dużego ruchu samochodowego. Zatrzymujemy się na obiadek w miejscowości Gołubie, we właśnie otwartej karczmie. Obsługa jest przemiła, wybór dań bezmięsnych niestety niewielki, ale za to jedzenie bardzo dobre. No i jest kawa z ekspresu (bez rewelacji, ale jest). Porzucamy myśl o Stężycy, pojedziemy przez Czaple.
Nasza zmodyfikowana trasa okazuje się dobrym wyborem. Ruch samochodów praktycznie żaden, trochę szybkich zjazdów, trochę podjazdów. Mijamy Czaple i dojeżdżamy do drogi 228. A dalej tak jak wczoraj. Przez Przewóz, Sznurki i Lampę do Chmielna. Tu jeszcze odnajdujemy muzeum ceramiki, ale w końcu zwiedzamy je przez ominięcie. Dzień kończy się skromniutkim dystansem ok. 50 km.
Trzeci dzień majówki od samego rana jest deszczowy. Pakujemy rowerki na dach i wracamy do domu.