Ten tekst powstał na moim blogu Khumbu-Himal-2009 i został stamtąd skopiowany z zachowaniem daty wpisu.
Samolot do Kathmandu mieliśmy zaplanowany na 11:30. Przyszliśmy na lotnisko i czekamy. Przed nami przyleciało i odleciało już kilka samolotów. Niestety żaden z nich nie był dla nas.
Po ponad godzinie oczekiwania udaje nam się odprawić bagaż i przejść do pokoju odlotów. Jest tu bardzo zimno, a nadal nie wiadomo co z lotem. Wychodzimy więc na płytę lotniska pogrzać się na słońcu. Odprawiono pasażerów na dwa loty do Kathmandu, wszyscy czekamy.
Nagle obsługa zagania wszystkich do budynku. Coś będzie lądować. Kto się załapie a kto nie? To pytanie dręczy wszystkich oczekujących. A ty niespodzianka, ten samolot leci zupełnie dokądś indziej, nie do Kathmandu.
Zdążyliśmy zgłodnieć i wyskakujemy z lotniska do German Bakery po jakieś bułki. W nasze ślady idą inni. Ale nagle znowu coś ląduje.
Pasażerowie mają na kartach pokładowych numerek 1 albo 2 (my – 1). Oznacza to numer stanowiska postojowego, na którym stoi samolot. Ten, co wylądował, staje jednak na stanowisku 3. Znowu nie polecimy?
Obsługa lotniska woła jednak „number one”. A więc udało się. Lecimy.
Kathmandu wita nas potwornym smogiem. Ciężko tu oddychać. Jest już późne popołudnie, tak więc czas na kąpiel, zakupy i kolację.