Ten tekst powstał na moim blogu Ladakh 2007 i został stamtąd skopiowany z zachowaniem daty wpisu.
Zadziwiająco dobrze przebiega aklimatyzacja. Łaziliśmy dziś do różnych zabytków położonych na okolicznych górach i było OK. Oczywiście oddech nie taki jak niżej, ale nie ma żadnych niepokojących objawów. No ale jesteśmy jeszcze dosyć nisko. Podczas trekkingu osiągniemy wysokość 5200 m. npm., a więc 1700 m. wyżej, niż teraz jesteśmy.
Po śniadaniu poszliśmy na zakupy. To już koniec sezonu, sklepikarze zwijają kramy i dają zniżki. Można dojść do połowy ceny, którą mówią na początku, choć to rzadkie przypadki. Prawdziwe arcydzieła to ręcznie robiona biżuteria ze srebra, często zdobiona kamieniami. Ponadto wyroby z jedwabiu i niesłychanie delikatnej wełny paszmina.
Po zakupach poszliśmy szukać lamy, tzn mnicha, dla którego Ania ma przesyłkę. Lamy nie znaleźliśmy, ale byliśmy juz blisko stupy Shanti. Położona ok. 100 m. powyżej miasta jest dobrym celem spaceru testującego aklimatyzację. Test wypadł pomyślnie, a widoki – przepiękne.
Gdy wracaliśmy do miasta Ania wzmogła poszukiwania lamy, aż odłączyła się na dobre. My zaś po drodze kontynuowaliśmy zakupy i załatwiliśmy ostatnie formalności związane z trekkingiem – ustaliliśmy ostatecznie trasę z „horsmenami” i daliśmy zaliczkę.
Po obiedzie weszliśmy na wzgórze, gdzie stoi dawny pałac królewski zbudowany w tym samym stylu, co pałac Potala w Lhasie. Niestety pałac nie jest w najlepszym stanie.
Na sąsiednim, wyższym wzgórzu znajdują się ruiny zamku Namgyal i gompa. Byliśmy tam o zachodzie słońca. Wzgórze Namgyal jest jeszcze wyższe niż to, na którym stoi stupa Shanti. Droga pod górę obciążyła nas znacznie mniej niż ta poranna.
Jutro wycieczka samochodowa do Lamayuru, Likir i Alchi.