Wycieczka odbyła się 5 czerwca 2010.
Kolejnego dnia postanawiamy dotrzeć do kamiennych kręgów w miejscowości Odry. Jeszcze rano zmieniamy lokalizację z Rolbika Młyna na Kaszubę – pozwoli nam to uniknąć piachu na drodze przy wyjeździe i powrocie do Rolbika. Pierwszym przystankiem będą kamienne kręgi koło Leśna. Od Kaszuby biegnie droga asfaltowa, stosunkowo szybko docieramy na miejsce.
Rezerwat archeologiczny położony jest w lesie, na niewielkim wzgórzu. Przy każdym stanowisku jest tablica informacyjna. W sumie taka lokalna mikroatrakcja. Jeżeli jednak ktoś pasjonuje się dziejami i pradziejami – warto zobaczyć. Objeżdżamy całą ścieżkę i kierujemy się do Leśna. Wjeżdżamy do miasteczka ulicą – a jakże – Wykopaliskową. Już z daleka w oczy rzuca się bardzo ciekawa bryła kościoła. Budowla jest drewniana, szpiczasta wieża i stromy dach nadają jej wyjątkowy charakter. Niestety z bliska ciężko zrobić dobre zdjęcie – nie ma się gdzie cofnąć.
Leśno robi bardzo przyjemne wrażenie. Miejscowość jest czysta i zadbana. Jednak nie zostajemy tu długo, ruszamy w dalszą drogę. Ruszamy na południowy wschód, przecinamy drogę 235, mijamy Lubnię. Prosta droga prowadzi przez las, jednak jest na tyle szeroka, że nie możemy korzystać z cienia drzew. Zatrzymujemy się na moment, aby popatrzeć na przydrożne jezioro i niebawem docieramy do Wiela. Tu spędzamy dłuższą chwilę jedząc obiad. Dalej przez Karsin jedziemy do kręgów w Odrach.
Nasza trasa prowadzi polnymi i leśnymi drogami. Miejscami trochę walczymy z piachem. Za Karsinem mijamy wypożyczalnię quadów, co czyni to miejsce dosyć hałaśliwym. Co ciekawe – jest tu urządzony zamknięty tor do jazdy. Jednak na pobliskich leśnych dróżkach też spotykamy tę plagę. Na szczęście nie ma tu w tej chwili żadnych szaleńców, tylko jakieś spokojniejsze osobniki. Oddalamy się z tego mniej przyjemnego miejsca.
W okolicach Miedzna przecinamy dwukrotnie malowniczo wyjąca się tu Wdę. Niektórzy na długi weekend wybrali kajaki – my rowery. Ale trasy i tak się przecinają. Wkrótce docieramy do kręgów w Odrach.
Miejsce jest ogrodzone, zajmuje dużo większy obszar niż kręgi w Leśnie. Warto tu zajrzeć i poczytać o genezie kręgów. W sumie są świadectwem bogatej wiedzy astronomicznej ich twórców. Co do płynącej z nich energii – albo się ją czuje, albo nie. Każdy sobie może sam sprawdzić. W każdym razie Goci wykonali tu kawał rzetelnej roboty. Warto zobaczyć.
Jest już dosyć późno, a to dopiero mniej więcej połowa naszej dzisiejszej trasy. Dalej w zasadzie musimy już tylko jechać. Mijamy Wojtal i wjeżdżamy w las. Zatrzymujemy się na chwilę na moście nad kanałem Wdy na jedno zdjęcie i ruszamy dalej walcząc z piachem. Na szczęście daje się jechać. Przed Bąkiem przecinamy po raz kolejny kanał Wdy, zaraz za Bąkiem też. Teraz już nie robię zdjęć, bo droga daleka, a czasu mało. Droga wiedzie lasem wzdłuż kanału Wdy. Na asfalt wyjeżdżamy koło opuszczonego lotniska w Borsku.
Objeżdżamy teraz od wschodu jezioro Wdzydze. Droga jest asfaltowa, udaje nam się jechać bardzo dobrym tempem. Nawet na podjazdach 25 km/h nie jest problem, a po płaskim przekraczamy 30. To pewnie energia płynąca z kręgów w Odrach tak na nas podziałała. Jest to nam na rękę. Przed zachodem chcielibyśmy dojechać do Kaszuby. A więc prawie lecimy na tych rowerach. Dolatujemy tak do skrzyżowania koło Olpucha i skręcamy na zachód. I tu żegnamy się z mocą, a dokładnie z przychylnym wiatrem. Szybkość spada i pedały stawiają większy opór.
Droga jest nadal urozmaicona, zjazdy, podjazdy, zakręty. Mijamy Wdzydze Kiszewskie nie zatrzymując się nawet, podobnie jak następna miejscowość – Wąglikowice. Zaraz za Loryńcem asfalt się kończy i znowu zostajemy trochę na piachu. Kierujemy się Belfort leśną drogą. Miejscami ciężko jest przejechać, ale w końcu docieramy do Kalisza.
Pierwotnie planowaliśmy przeciąć drogę 235 w Kaliszu i pojechać na zachód lasem, ale nie wiemy jakie tam są drogi, a pora jest późna. Jednak pojedziemy do Dziemian. Mamy nadzieję, że tubylcy są jeszcze przed imprezami, więc może się nam to uda. Droga mija nam szybko, ale ruch jest duży, jak na sobotni wieczór. Droga nie ma pobocza, a zdarzają się nawet TIRy. Ot taki mały koszmarek rowerzysty. Na szczęście w Dziemianach skręcamy na zachód. Tu ruch jest dużo mniejszy, a drogi są asfaltowe.
Jedzie się dobrze, nawet bez mocy od kamiennych kręgów. Mijamy Trzebuń i skręcamy na Przymuszewo. Te drogi to z kolei marzenie każdego rowerzysty. Dobry asfalt (za unijne pieniądze), mały ruch, las, strome zjazdy i podjazdy, doskonała zabawa. Docierany do Parzyna, skąd czekają nas ostanie 3 kilometry do Kaszuby. Niestety już nie po asfalcie.
Dość powiedzieć, że te 3 ostatnie kilometry zajęły nam 25 minut. Piękna, leśna, urozmaicona droga. Piachu tyle, że miejscami trudno było ten rower prowadzić. Zwłaszcza pod górę. Na plus możemy sobie zapisać, że większość tego odcinka pokonaliśmy jednak na siodełku. Do Kaszuby docieramy równo z zachodem słońca. Dzisiejsza trasa była wspaniała, zakosztowaliśmy wszystkiego: szybkości, równego asfaltu, terenu, piachu, zjazdów i podjazdów. A i dystans wyszedł przyzwoity. Stan liczników zwiększył się o 100 km.