Spacerkiem po Jełguniu

utworzone przez | 22 lutego 2010 | Na śladówkach | 8 Komentarze

Wycieczka odbyła się 31 stycznia 2010.

W odróżnieniu od wczorajszej soboty dziś jest po prostu pięknie. Słońce, niebieskie niebo, śnieg. Więcej nie potrzeba, no może poza czasem.

Na miejsce startu docieram z Olsztyna. Po drodze do Rusi, za Bartągiem widać czynny już od rana wyciąg narciarski. Ale dziś czas na inne narty. W Rusi, tuż za zaporą na Łynie należy kierować się na „Zazdrość” – tak przynajmniej głosi drogowskaz. Kilkaset metrów za drogowskazem jest niewielki parking, skąd rozpoczynam dzisiejszą wycieczkę.

Droga wiedzie pod górę i jest rozjeżdżona przez samochody. Nie jest to może najlepsze ani najprzyjemniejsze podłoże z możliwych, ale można po nim poruszać się szybko. Po pewnym czasie droga samochodowa odbija w lewo, ja idę dalej wciąż po śladach opon, ale ten odcinek jest wyraźnie mniej rozjeżdżony przez samochody. Wkrótce i on skręca w lewo, a ja zostaję na przysypanych już śniegiem śladach nart.

Prędkość trochę spada, ale robi się przyjemniej. Pogoda sprzyja. Mróz około 10 – 12 stopni, niebieskie niebo i bajkowy, przysypany śniegiem las. Wspaniała świadomość, że jestem tu zupełnie sam, daleko, daleko od wszystkiego i wszystkich. Bicie własnego serca i rozgrzany przyjemnym wysiłkiem organizm. Cudowne chwile.

Idę cały czas wzdłuż Łyny, ale dopiero teraz, po raz pierwszy od opuszczenia „Zazdrości” mogę ja zobaczyć. Podobnie jak i tam tu również nie jest zamarznięta. To trochę  dziwne, ostatnie kilkanaście dni było dosyć mroźnych

Brzeg jest dosyć stromy i rezygnuję z dotarcia na nartach nad samą wodę. Droga miejscami tutaj zanika, ale wkrótce pojawia się znowu. Docieram do rozległych polan przedzielonych drogą. Gdyby nie płynący przez nie strumień mogłoby się wydawać, że polany te to pokryte śniegiem jeziora. Dziwnie wyglądają. Płaskie przestrzenie o nieregularnym obrysie w pofałdowanym i urozmaiconym terenie. Zupełnie jak, jakby kiedyś były tu jeziora.

Pieszy ślad, wzdłuż którego podążałem ostatnio, skręca i biegnie dalej wzdłuż strumienia. Ja wybieram inną drogę. Chcę dotrzeć do mojego ulubionego w tej okolicy jeziora Jełguń. Poruszam się leśną drogą. Napotykam na ślad nart. Dosyć wyraźny. Korzystam zeń, ale po pewnym czasie nasze ścieżki się rozchodzą. Wkrótce docieram do niewielkiego jeziorka leżącego na północ od Jełgunia. Są tu jacyś wędkarze i ich samochód terenowy. Śnieg jest na tyle głęboki, że alternatywą może być skuter śnieżny.

Początkowo idę wzdłuż brzegu, ale niebawem porzucam drogę na rzecz tafli jeziora. Przecinam to małe jeziorko, wychodzę na brzeg i po kilku metrach jestem na brzegu Jełgunia. Ruszam po równiutkiej, białej płaszczyźnie. Śnieg skrzy się w słońcu, okulary są niezbędne. Wielokrotnie już pływałem w tym jeziorze, ale po raz pierwszy mogę tu chodzić po wodzie. Śnieg jest głęboki, trudno jest nawet wbić kijek tak, aby dotarł do lodu.

Docieram niemalże na południowy brzeg jeziora, robię kilka zdjęć i szerokim łukiem zakręcam na północ. Nagle coś zaczyna chwytać narty. Okazuje się, że pod śniegiem jest woda. Nie wiem czy to z jakiejś przerębli, których jest tu kilka, czy coś niedobrego dzieje się z lodem. Zawracam jak najszybciej do miejsca, gdzie nie ma już wody pod śniegiem. Dochodzę do brzegu i przy pomocy drzewa czyszczę ślizgi nart z zamarzającego, mokrego śniegu.

Już z czystymi ślizgami wracam na lód i bez dalszych przygód docieram do miejsca, gdzie w lecie jest fajne miejsce kąpielowe. Wychodzę i brzeg i ruszam w drogę powrotną. Idę wzdłuż drogi, której kierunek generalnie mi sprzyja. Nie ma świeżych śladów nart, choć widać, że kiedyś ktoś tędy szedł na nartach.

Niebawem dochodzę do polany, gdzie wchodzę na dróżkę ze świeżymi śladami. Wkrótce dochodzę do skrzyżowania, na którym dziś już byłem, przecinam swój dzisiejszy ślad i ruszam drogą, którą dziś jeszcze nie szedłem. Na dróżce jest wyraźny ślad nart, nie starszy niż wczorajszy.

Droga raz pnie się do góry, raz w dół. Idzie się bardzo przyjemnie. Podążanie świeżym śladem znacznie przyspiesza marsz. Docieram do miejsca, gdzie ślad raptownie skręca na zachód. Poznaję to miejsce – któregoś lata na rowerze pojechałem tu prosto i nadłożyłem drogi. Teraz więc skręcam i trzymam się śladu.

Pojawia się ślad samochodów. Niebawem dochodzę do miejsca, gdzie porzuciłem ten ślad kilka godzin temu. Stąd szybko docieram do „Zazdrości”.

Transportation by Zmora(™)

[sgpx gpx=”/wp-content/uploads/gpx/2010_01_31_Rus_Rus_filtered_50.gpx”]

Pin It on Pinterest