Pół mostu w Kłopocie

utworzone przez | 25 sierpnia 2009 | Na rowerze, Polska na weekend | 5 Komentarze

Wycieczka odbyła się w dniach 22 – 23 sierpnia 2009.

Tym razem wybraliśmy kierunek zachodni. Jeden z niewielu, gdzie można jeszcze dotrzeć pociągiem w sensownym czasie, aby weekendowy wyjazd miał sens. Berlin – Warszawa Express odjeżdża 3 razy dziennie i ma wagon do przewozu rowerów. Tak więc wyjeżdżamy w sobotę rano planując powrót w niedzielę wieczorem.

Wysiadamy w Świebodzinie. Pierwszy punkt planu to zakupy na wycieczkę. Jeszcze dwa lata temu był tu duży sklep („Muszkieterowie”) z sensownym wyborem towarów. Obecnie skazani jesteśmy na „Lidla” i „Biedronkę”, która opanowała całą Polskę jak stonka albo szarańcza. Z dwojga złego wybieramy „Lidla”. Z trudem udaje się tu znaleźć jakieś jadalne rzeczy. Możemy ruszyć w drogę. Naszym celem na dziś jest Gryżyński Park Krajobrazowy. Na mapie wygląda bardzo ciekawie. Jeziora, zagęszczone poziomice, las, wijąca się rzeka. Zobaczymy.

Dojeżdżamy do Gryżyny bez dłuższych przystanków minąwszy między innymi Ołobok, Rokitnicę i Węgrzynice. Tuż przed wsią skręcamy na południe wjeżdżając do Parku. Droga wiedzie w dół, zdaje się, że wjeżdżamy w jakąś rynnę polodowcową.  Kierujemy się do jeziora o wdzięcznej nazwie „Kałek”. Dojeżdżamy do bamy jakiegoś ośrodka wypoczynkowego, który straszy przyjezdnych domkami z dykty pamiętającymi dawny PRL i napisami przy bramie, że bez zgody właściciela lepiej nie wchodzić, nie zaglądać, nie oglądać itd.

Postanawiamy objechać ów ośrodek. Wjeżdżamy na leśną dróżkę, rozjeżdżoną terenowym samochodem. Po kilkuset metrach jednak dajemy sobie spokój. Piach jest prawie po osie, z sakwami praktycznie nie da się jechać. Nieco zawiedzeni zawracamy do Gryżyny. Niestety, największe atrakcje Parku przyjdzie nam obejrzeć innym razem.

Mijamy Gryżynę i skręcamy w polną drogę wiodącą na południe zaraz za wsią. Początkowo jedzie się dobrze, jednak później znowu drogi stają się piaszczyste. Tu jednak daje się przejechać, choć na pewno nie jest to marzenie każdego rowerzysty. Zwłaszcza z bagażem. Udaje nam się w końcu dojechać do Grabina.

Grabin sprawia wrażenie niemalże opuszczonej, popegieerowskiej wioski. Na ławce przy placyku pełniącym funkcję boiska zjadamy część zapasów i jedziemy do Bytnicy. Droga jest asfaltowa i jedzie się dobrze. We wsi trafiamy na jakiś festyn lokalnego kółka morderców zwierząt. Jest scena, jakieś stragany, wata cukrowa itp. Próbujemy słodkich bułek ze straganu lokalnej piekarni, ale to nie jest najlepsze doświadczenie. Chwilkę spędzamy oglądając z zewnątrz tutejszy osiemnastowieczny kościół.

Opuszczamy Bytnicę w kierunku Łochowic. Powoli dociera do nas, że okolica tutejsza, choć ładnie prezentuje się na mapie topograficznej, nie jest zakątkiem, gdzie ludzie chętnie przyjeżdżają. W zasadzie nie ma w ogóle gospodarstw agroturystycznych oraz innych noclegów (poza ośrodkiem koło Gryżyny), większość jezior jest sztucznie zarybionych i pełni funkcję stawów hodowlanych. Na domiar złego nad wszystkim unosi się duch upadłych PGRów. Szkoda.

Za Czetowicami rozpoczynamy poszukiwania noclegu. Na szczęście mamy namiot, bo na agroturystykę nie ma co liczyć. Jednakże znalezienie sensownego miejsca też jest problemem. Obszar pomiędzy Czetowicami a Skórzynem nie powalił nas na kolana. Za Skórzynem znajdujemy miejsce nad jeziorem na tyle osłonięte od drogi, że decydujemy się tu zostać. Zresztą zbliża się zachód słońca.

Zaczynamy od obiadu. W połowie travellunch’a pojawia się czerwony golf. Wysiada z niego pan w kamizelce z amunicją myśliwską, twierdząc, że teren jest prywatny i nie możemy tu być. Pytamy więc, gdzie można się tu przespać w namiocie, bo już późno. Po spisaniu danych z dowodu pan wskazuje nam inne miejsce nad tym samym jeziorem, kilkadziesiąt metrów dalej. Nie wyglądamy na kłusowników ani złodziei ryb, a zadaniem pana jest ochrona przed takimi osobnikami.

Na naszym nowym miejscu jest nawet murowana budka, pan nam chce ją udostępnić, ale wolimy namiot. Z początkowej nieufności jego stosunek do nas zmienia się w szczerą chęć pomocy. Dostajemy numer telefonu, pod który mamy dzwonić, gdybyśmy zauważyli złodziei ryb.

Noc jednak mija spokojnie, około ósmej rano jesteśmy gotowi do odjazdu. Przyjeżdża jeszcze jakiś inny pan z obsługi tego jeziora, pewnie po to też, żeby zobaczyć, czy na prawdę wszystko ok po naszym noclegu. Zrobiwszy swoje odjeżdża, a my wkrótce po nim.

Mijamy Maszewo i skręcamy do Połęcka zachęceni znakiem informującym o promie. Istotnie, jest prom przez Odrę, podobny jak np. w Mielniku lub Nieborowie na Bugu. Okazuje się też, że jesteśmy na rowerowym szlaku Odry. Szlak prowadzi tak samo jak nasza dalsza planowana trasa. W mijanych wsiach pojawiają się gospodarstwa agroturystyczne.

Docieramy do miejscowości Kłopot. Jest tu muzeum bociana białego. Niestety bociany już odleciały jakiś tydzień temu. Są za to znaki ostrzegające, aby nie stawać pod gniazdem. Okazuje się, że to jednak niejedyna atrakcja tej okolicy.

Według tablicy informacyjnej niedaleko Kłopotu znajduje się zniszczony do połowy most przez Odrę, wysadzony przez wycofujących się Niemców pod koniec drugiej wojny. Jedziemy więc na most, cały czas podążając szlakiem Odry.

Obejrzenie mostu w całej (a raczej w połowie) okazałości możliwe jest z boku, z pewnej odległości. Zniszczone zostało środkowe, stalowe przęsło przekraczające rzekę. Po niemieckiej stronie rozebrano również pozostałości mostu, po polskiej nie. Most kończy się nad wodą, co najlepiej obserwować dochodząc do jego końca. Przy wejściu most jest zarośnięty krzewami, pomiędzy którymi widać wąską ścieżkę. Idąc do końca można popatrzyć na wodę przez dziury w moście. Całość robi duże wrażenie i warta jest obejrzenia. Ciekawe, że o tym miejscu praktycznie nic nie wiadomo. Ja dowiedziałem się z tablicy informacyjnej w Kłopocie.

Dalej szlak Odry wiedzie wałem nad rzeką. Po drugiej stromnie widać kominy i budynki nieczynnej huty w Eisenhüttenstadt. Droga jest początkowo interesująca. ale po kilku kilometrach podobnej scenerii warto coś odmienić.  Zjeżdżamy z wału i kierujemy się do Cybinki. Jest tu ogromny cmentarz wojenny, na którym leżą żołnierze radzieccy polegli w bitwie która miała tu miejsce pod koniec wojny.

Z Cybinki jedziemy do Rzepina. Początkowo nową, świeżo zbudowaną za europejskie pieniądze asfaltową drogą. Jednak nowa droga kończy się w Sądowie. Przejeżdżając przez Radzików mijamy remontowany, obstawiony rusztowaniami zabytkowy kościół. Remont polega na tym, że budynek jest fragmentami rozbierany i stawiany od nowa.

W Rzepinie udaje się nam znaleźć czynny w niedzielę lokal gastronomiczny. To mały bar serwujący kebaby. Właściciel najpewniej pochodzi z bliskiego wschodu, tak widać i słychać. Lokal serwuje m. in. kebab wegetariański. Jest też prawdziwa kawa z ekspresu.

Pin It on Pinterest